Niezapomniane spotkanie ze Świętym
Kolejna wizyta w Paryżu w lipcu 1984 r. po raz pierwszy stała się okazją do wykonania dobrze płatnego nietypowego zadania. Moi przyjaciele rok wcześniej kupili tu obszerny dom i na gwałt potrzebowali kogoś, kto szybko i solidnie jego wnętrze wyposaży w wykładziny podłogowe, wybierze i zainstaluje żyrandole, zasłony i zamki. Skuszony zarobkiem podjąłem się tego nieznanego mi wcześniej zadania. Po miesiącu zakończyłem pracę, podczas której gospodarze ani razu nie pojawili się, by skonsultować jej przebieg. Z niepokojem czekałem więc na ich ocenę realizacji zadania. Wbrew oczekiwaniom nic na ten temat nie usłyszałem, ale nie zapomnieli o wypłacie uzgodnionego wynagrodzenia. Po kilku dniach zaprosili mnie do siebie i powiedzieli: Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyposażenia przez pana naszego domu. W podzięce wynajęliśmy dla pana na dwa tygodnie wielopokojowy apartament w Terracinie nad Morzem Tyreńskim. Na wyjazd do Włoch udostępniamy renault 5. Życzymy spokojnej podróży i miłego wypoczynku. W dość odległą podróż zabrałem moich paryskich znajomych- Halinę i Zbyszka Fede, znakomitego projektanta odzieży skórzanej rodem z Rypina oraz poznanego wcześniej w Krakowie pianistę Jana Federowicza, który dołączył do nas po drodze w Lyonie. Z jednym noclegiem w okolicach Genui bez przeszkód dojechaliśmy do celu. Naszym gospodarzem okazał się włoski mistrz fryzjerstwa i sędzia światowych konkursów w tej branży Cezare de Prosperi.
Drugiego dnia po przyjeździe do Terraciny Zbyszek Fede zaproponował wyjazd do Watykanu na audiencję z Janem Pawłem II. Na miejscu okazało się, że nie skorzystamy z niej, gdyż papież odpoczywa w nieodległym Castel Gandolfo, ale nasz życzliwy informator zapewnił, że okazją do spotkania z papieżem będzie ogólnie dostępna Msza św., odprawiana tam przez niego codziennie o godzinie siódmej rano. Dzień później pełni nadziei wczesnym rankiem ruszyliśmy do Castel Gandolfo. Zostawiwszy samochód na parkingu udaliśmy się na zaplanowaną Mszę św. i oczekiwane spotkanie z Janem Pawłem II. Im bliżej byliśmy głównego wejścia, tym bardziej gasły nadzieje na spełnienie naszego pragnienia. Niemal w ostatniej chwili spostrzegliśmy przed zamkniętym jeszcze wejściem ogromną kolejkę z ojcem Konradem Hejmo, pilnującym wraz z innymi księżmi, by nikt obcy do niej nie dołączył. Gdy podeszliśmy do niego, powiedziałem: Przyjechałem z przyjaciółmi z Paryża, by wziąć udział w Eucharystii i spotkaniu z papieżem. Dodajmy ze względu na późniejszy ciąg zdarzeń, że moja prezentacja ograniczona była do wymienienia swojego nazwiska i nazwy miasta, z którego przybyliśmy. Wyraźnie zniecierpliwiony ojciec Hejmo odpowiedział: Nie widzi pan tej kolejki? Tu wszyscy byli wcześniej umówieni. Niestety, nie możecie wejść. Stanowczość tej wypowiedzi wykluczała dalszą rozmowę. Zawiedzeni powróciliśmy na parking. Gdy już otwierałem drzwi samochodu, niespodziewanie dostrzegłem biegnącego w naszym kierunku duchownego, który zapewne dla pośpiechu trzymał w ręku podniesioną sutannę. Gdy był kilkanaście metrów od nas resztkami sił zawołał: Ojciec Hejmo prosi państwa do wejścia. Natychmiast pobiegliśmy tam, pozostawiając na parkingu otwarty samochód z dokumentami i rzeczami osobistymi. Zakonnik wskazał bez słowa początek kolejki i nie pytając o żadne dokumenty- jako pierwszych wpuścił do wnętrza, które wypełnione było pojedyńczymi krzesłami. Inny ksiądz, zapewne na polecenie pilnującego wejścia, zaprosił nas do zajęcia miejsc w środku pierwszego rzędu i dosłownie dwa metry od ołtarza. Oczekując na Mszę św. dziwiłem się, że wcześniej nikt nie spojrzał na nasze paszporty, ani nie poddał żadnej kontroli. W obszernym wnętrzu otoczonym budynkami i nakrytym wielkim brezentem wszyscy wierni siedzieli, tylko ochrona papieska stała we wcześniej wyznaczonych miejscach. Punktualnie o siódmej papież rozpoczął Mszę św. Wszyscy byliśmy niewiarygodnie blisko niego, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Gdy podczas Eucharystii papież uklęknął, bez problemu mógłbym dotknąć jego nóg. Chwilę później wierni znaleźli się w identycznej pozycji, a w świątyni nieoczekiwanie powstało ogromne zamieszanie. Jego sprawcą okazał się jakiś mężczyzna, który zamiast klęczeć powstał z krzesła. Ochrona traktując go jako potencjalnego zamachowca, błyskawicznie rzuciła się na niego, powalając go na podłogę. Przy okazji uszkodzono kilka krzeseł i powalono jego najbliższych sąsiadów. Na szczęście nie była to próba zamachu na Ojca Świętego, który modlił się jakby nic takiego nie wydarzyło się.
Niewielka przerwa po Mszy św. poprzedziła oczekiwaną audiencję. Jan Paweł II zjawił się w wyjątkowo pogodnym nastroju. Każdy mógł go powitać i przyjąć papieskie błogosławieństwo. Jak zauważyli moi przyjaciele, byłem najprawdopodobniej jednym z kilkuset obecnych, któremu papież poświęcił chwilę rozmowy. A pretekstem do niej stały się moje słowa: Przynoszę pozdrowienia z sąsiedztwa. To go bardzo zaciekawiło, szczególnie ostatnie słowo. Prawdopodobnie sądził, że mam na myśli Wadowice, a tam prawie wszystkich znał. Krótko wyjaśniłem, że przez kilka lat pracowałem w budynku przy ulicy Franciszkańskiej 4, sąsiadującym przez ścianę z krakowskim Pałacem Biskupim, mieszczącym się pod numerem 3. Na serdeczne pożegnanie zostałem obdarowany bezcennym albumem, prezentującym pierwszą pielgrzymkę Ojca Świętego do Ojczyzny. Dziś jest on wyjątkowym skarbem w mojej bibliotece. Po kilku godzinach w radosnych nastrojach powróciliśmy do naszego apartamentu w Terracinie.
Naszą satysfakcję z tego nadzwyczajnego wydarzenia osłabiał jedynie żal, że nie pozwolono nam udokumentować go fotograficznie, bo przed audiencją nasze aparaty musieliśmy pozostawić w depozycie. Wszystko, co przeżyliśmy, miało pozostać tylko w naszych sercach i pamięci. Los sprawił jednak, że rok później przeżyłem coś nadzwyczajnego. W lipcu 1985 roku mój 13-letni syn Jarosław znalazł się ponownie w Paryżu. Wędrując Polami Elizejskimi zbierał wybrane katalogi w salonach samochodowych i magazynach z luksusową elektroniką. Wtedy to nieoczekiwanie podszedł do niego nieznany mu mężczyzna i wręczywszy szarą kopertę formatu A4 powiedział: Oddaj to tacie. Zanim Jarek schował ją w przepełnionym plecaku, nieznajomy zniknął. Syn był przekonany, że to któryś z moich znajomych. Po powrocie do Krakowa, syn odstawił do kąta plecak wraz z tajemniczą kopertą. Leżał tam przez ponad trzy miesiące, aż nie sięgnął po niego przed wyjazdem na szkolną wycieczkę. Dopiero wtedy przypomniał sobie o przeznaczonej dla mnie kopercie, bez adresu, bez pieczątki czy listu. Gdy ją otworzyłem, szybko zapomniałem o niezadowoleniu z przeterminowanej przesyłki. Nie wierzyłem własnym oczom. Koperta zawierała dwie fotografie z audiencji w Castel Gandolfo 18 sierpnia 1984 r. Ich autorem był papieski fotograf Arturo Mari. Jedna z nich była później wielokrotnie zamieszczana w różnych czasopismach. Doręczyciel koperty do dziś pozostał nie ustalony.
Stanisław Kaszyński
Kraków-Mogilno, 11 maja 2020 r.